czwartek, 17 listopada 2016

Golem - Lilith


Jesień RISami obrodziła. Praktycznie co tydzień trafia na rynek jakaś premiera. To chyba jedyny pozytywny aspekt w tę porę roku. Tym razem do grona imperialnych Stoutów dołącza Golem i jego Lilith. 
Nazwy piw tego browaru nawiązują do żydowskiego folkloru. W ofercie dostępne są między innymi: Dybuk, Moszaw, czy Szemesz. Większość trunków to nowofalowe gatunki chmielone intensywnie amerykańskimi odmianami szyszek. Wszystko wygląda spójnie i ciekawie, a etykiety przyciągają wzrok wielu niezdecydowanych entuzjastów kraftu. 

Dziś na warsztat idzie ich najmocniejsze piwo. Ekstrakt wynosi 24% wag., alkohol to całe 10 voltów, a w składzie znajdziemy m.in. słód jęczmienny, żyto palone, pszenicę paloną oraz jęczmień palony. Wszystko to przelane do butelki typu "bączek". Muszę przyznać, że ten typ opakowania o pojemności 0,33 l wygląda super i idealnie pasuje do tego typu trunków. Na czarno-białej etykiecie widnieje Lilith, czyli upiór, który był groźny dla kobiet w ciąży oraz noworodków. Niektóre księgi uważają też, że była to pierwsza żona biblijnego Adama. Pojawiła się jeszcze przed Ewą, lecz nie za bardzo podobało się jej w raju, więc wstąpiła do piekieł i została kochanką Belzebuba. 
Przyznam, że po tych mrocznych historiach aż strach otwierać butelkę. Mam nadzieje, że oprócz dobrego piwa nic więcej nie ma w środku. Trudno, ryzyk-fizyk. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.  



Otwieracz, szkło, butelka. Wszystko jest. Testament napisany. Otwieram. 
Uff. Na szczęście oprócz zajebistego aromatu nic więcej się nie ujawniło. Mamy tutaj całą gamę paloności. Beż wątpienia jest to RIS w najczystszej postaci. Kawa z czekoladą walczą między sobą o pierwszeństwo. To wszystko przysypane popiołem. Jest dobrze, a dopiero co otworzyłem. Zobaczmy co będzie się działo dalej. Wygląd również można zaliczyć do udanych. Jest gęsto i czarno. Może nie jest to konsystencja smoły, ale i tak wygląda uczciwie. Uboga, drobno pęcherzykowa piana uświadamia mnie tylko, że mam do czynienia z konkretnym trunkiem. 


Aromaty nadal są niebywałe. Degustacyjne szkło podbiło je jeszcze bardziej. Do głosu doszła czekoladowa słodycz, którą kontruje kawowa paloność. Zjarany spód od ciasta to kolejna rzecz, z którą kojarzy mi się to piwo. Tak się w tym wszystkim zatraciłem, że zapomniałem sprawdzić jak smakuje.  Czas najwyższy. Pierwszy łyk od razu uświadomił mnie, że to nie jest byle co. Agresywna goryczka od razu zaatakowała moje kubki smakowe. Zrobiła to oczywiście po szlachecku. Niemieckie chmiele Polaris i Merkur zrobiły robotę. Wszystko kontruje lekka słodycz. Czuje się jak po wypiciu szklanki espresso. Najlepsze we wszystkim jest to, że mimo 10% alkoholu, jest on praktycznie niewyczuwalny. Daje znać o sobie jedynie lekkim grzaniem w przełyk. Do tego nie wyczuwam żadnych wad. Super. Szkoda tylko, że tak mało :)

Reasumując. Jest to bardzo dobre, palone i goryczkowe piwo. Od razu wiadomo, że  to Russian Imperial Stout, chyba najlepszy jaki piłem w ostatnich miesiącach. Jest to trunek iście degustacyjny. Tytułowa Lilith pokazała, swój charakter. Nie mogę się doczekać wersji barrel aged, mam nadzieję, że uda mi się ją dorwać od razu po premierze. Czekam na koleje propozycje tego browaru.

Ocena 8/10 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz