
Piwo, jak jego poprzednik, jest fajnie opakowane. Jak na sztosa przystało jest kartonik. Etykieta też wymiata, nie mówiąc już o "morskiej opowieści": Jego godziny są policzone. Przykryty warstwą torfu nie jest w stanie wydostać się ze swojej czekoladowej krypty. Ktoś obsypał go płatkami drewna kasztanowego, by jeszcze trudniej było uwolnić jego masywne ciało. Jednak nie woła o pomoc. Powoli łapie ostatnie tchnienie, czując w ustach smak ciasteczek. Ostatnie słowo, jakie wypowiada, to "słodyczka".
W składzie znajdziemy: wodę, słody: Pale Ale, Fawcett Peated, Caraaroma, Carafa Special typ III, Brown, Chocolate Wheat, Special typ B, chmiel Magnum, drożdże, płatki drewna kasztanowego. Piwo ma 24 Plato ekstraktu, 9,5% alkoholu oraz 40 IBU.
Skoro już wszystko wiadomo czas zobaczyć jak to wszystko tu zagrało.
Piwo w konsystencji jest dość gęste. Piana pojawiła się na chwilę. W szkle jest czarno i nieprzejzyście. Zapach powala. Torf dosłownie zaatakował z całą swoją mocą. Jest na pierwszym planie i nie pozwala wybić się innym aromatom. Tutaj pierwsze skrzypce gra asfalt, ebonit i spalone kable. Gdzieś daleko próbuje wybić się gorzka czekolada. W smaku też jest dobrze. Jak w poprzednim piwie tu też wysycenie jest trochę za wysokie. Poza tym wszystko się zgadza. Jest fajna paloność. Ciemne słody ujawniają się w kawowo - czekoladowej postaci. Całość jest deserowa i wykwintna z odrobiną szaleństwa w postaci torfu. No ok. Może nie odrobiny - spalone kable ostro czochrają nozdrza, więc polecam to piwo bardziej doświadczonym miłośnikom kraftu, chociaż i oni długo się przekonują do tego stylu. W każdym razie piwo mi smakowało i uważam, że International Stout Day został uczczony w odpowiedni sposób :) Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz