wtorek, 2 maja 2017

Pinta - Imperator Bałtycki Sherry Oloroso BA


Dziś będzie grubo. Na warsztat idzie beczka. Jakiś czas temu miałem możliwość kosztowania klasyka z browaru Pinta. Był to Imperator Bałtycki, czyli nasz piwowarski skarb w wersji hard. Kilka dobrych lat temu był to sztos, każdy chciał go spróbować. Teraz już aż tak dużego wrażenia on nie robi, choć nadal jest świetny. Cały czas jest trzecim piwem na świecie w swojej kategorii wg ratebeer.com. Ogólnie w tym stylu nie mamy sobie równych. Wystarczy spojrzeć ile polskich piw jest w top 50. Pisząc ten tekst zauważyłem, że już na 11 miejscu znajduje się piwo, którego recenzję  piszę teraz. Przejdźmy zatem do konkretów. Całkiem przez przypadek trafił do moich rąk bardzo stylowy kartonik z Imperatorem Bałtyckim w wersji barrel aged. Piwo to leżakowało sobie w dębowych beczkach po hiszpańskim Sherry Oloroso. Żeby nadać klimat, beczki czekały w morskim kontenerze. Bardzo fajna sprawa. Etykieta też się zmieniła. Wszystko jest w czarno - białych klimatach. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda ascetycznie. Jednak jak wytężymy wzrok okaże się, że całkiem sporo się tu dzieje. Są fale, jest ośmiornica, latarnia morska, a w oddali widać nawet balon. Ogólnie panuje jeden, wielki sztorm i rozpierducha. Czas zobaczyć co wniosła beka i czy można określić to piwo mianem "sztosa".



Piwo gotowe do oceny, szkło również. Browar Pinta stworzył nawet nowe, dedykowane temu piwu szkło. Do tej pory nie mogłem go nigdzie dostać, więc użyję standardowy, firmowy pokal. Bardzo lubię z niego degustować, głownie ciemne piwa.
Po otwarciu przywitał mnie beczkowy aromat oraz nieco paloności. W szkle prezentuje się zacnie. Jest czarne jak smoła. Nie ma praktycznie żadnych przebłysków.  Piana jest brązowa i drobnopecherzykowa. Teraz zapachem przypomina bardziej standardową wersję Imperatora. Wyszedł nieco amerykański chmiel.  Smak jest bardzo ciekawy. Dzieje się całkiem sporo. Na pierwszym planie jest wyraźna decha z beczki. Jest też lekka kwaskowość. Zakładam, że po Oloroso. Dalej mamy to samo, co w podstawowej wersji. Piwo jest świeże, więc chmiel tu robi niezłą robotę. Daje subtelny aromat, typowy dla szyszek zza oceanu. Swoją ciemną stronę piwo ujawnia po kolejnym łyku. Jest niezła paloność oraz gorzka czekolada. Dodając do tego dość gęstą konsystencję mamy wrażenie picia  likieru czekoladowego. Wszystko kończy dość długa, może nawet nieco zalegająca goryczka. Po przełknięciu robi się ciepło w środku. Dopiero teraz ujawnił się alkohol, który jak na 9,1% jest mało wyczuwalny.
Reasumując jest to bardzo udane piwo. Myślę, że po odstawieniu go na leżak zyska jeszcze bardziej. Polecam. Jest sztos :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz